piątek, 24 lipca 2015

Kilka słów o kondycji duchowej polskich katolików

Zabierając się do pisania poniższego tekstu nie zamierzam w sposób wyczerpujący omówić problematyki zasygnalizowanej w tytule, nie uważam także, iż moje obserwacje są nieomylne. Pragnę tylko podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat duchowej kondycji Polaków, które wyprowadzam przede wszystkim z obserwacji poczynionych w ostatnich latach w kilku parafiach (miejskich i wiejskich).

Po pierwsze: upadek szacunku do świętości. Zaczynając od spraw najbardziej zasadniczych i bolesnych: coraz więcej osób lekceważy rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Objawia się to przystępowaniem do Komunii świętej w postawie stojącej, ignorując nawet przyklęknięcie przed komunikowaniem, jak i w coraz częstszym unikaniu postawy klęczącej w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu. Nierzadko także można obserwować katolików, którzy przechodząc w pobliżu tabernakulum „zapominają” o przyklęknięciu przed Królem. Smutno to przyznać, ale wydaje się, że na te zachowania niemały wpływ mają sami księża, od biskupów po wikarych. Współczesna architektura sakralna, odprawianie Mszy św. „twarzą do ludu”, nastawienie na względy „praktyczne” i szybkość (co ma uzasadniać komunikowanie na stojąco), a także odrzucenie innych zewnętrznych form czci sprzyja takim zachowaniom. Czy jednak lud prawdziwie pobożny i gorliwy mógłby tak łatwo „wyprzeć” jeszcze do niedawna oczywiste dla wszystkich „zwyczaje”, które należy zachować będąc w kościele? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Kwestia ta jednak wymaga solidnego rozpatrzenia.

Upadek czci wiąże się także z lekceważącym podejściem do ubioru „niedzielnego” i zachowania w samym kościele. W moim kościele parafialnym czymś normalnym stało się chodzenie na Mszę świętą w stroju, który równie dobrze można ubrać idąc pograć w piłkę na boisku lub modnego klubu na dyskotekę. Zachowania te doskonale obrazują zagubienie sensus catholicus i na pewno nie możemy na nie pozwalać. Alice von Hildebrand zauważyła:
Jak możemy dzielić się chwalebnymi prawdami katolickiej wiary z innymi, jeśli te prawdy nie wpływają na nasze zachowanie? Dzieje się tak zwłaszcza w bezpośredniej obecności Najwyższego Pana Wszechświata, który raczy mieszkać w naszych tabernakulach. Niemożliwe jest, aby żyd czy protestant uwierzył w Rzeczywistą Obecność, kiedy wchodzi do kościoła wypełnionego katolikami gadającymi i żartującymi jak gdyby byli w restauracji, albo ubranymi jak gdyby jechali na biwak. Skoro Bóg jest faktycznie obecny w naszych kościołach, musimy się zachowywać odpowiednio


Inna, bardzo rzucająca się w oczy kwestia to sprawa piątkowej wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych i postu w ogóle. Widok katolika jedzącego mięso w piątek jest czymś normalnym. Myślę, że gdyby przeprowadzić badanie, mające wykazać, czy obroty różnorakich barów szybkiej obsługi nastawionych przede wszystkim na sprzedaż dań mięsnych spadają w piątek moglibyśmy zauważyć, że są one praktycznie takie same jak w inne dni. Podobnie z postem rozumianym jako wstrzymywanie się od zabaw hucznych. Piątkowe dyskoteki i inne zabawy (studniówki, bale, komersy itp.) to „normalka” dla polskich katolików. Zwyczaj robienia mocnych postanowień na Wielki Post powoli także obchodzi w niebyt. Niestety, tutaj, podobnie jak w kwestii czci dla Najświętszego Sakramentu sporo winy wydaje się być po stronie hierarchii (aczkolwiek mniej niż w tej pierwszej kwestii). Nie mało zamieszania w tej materii narobiła zmiana przykazań kościelnych. Tak naprawdę trudno powiedzieć, czy obecnie katolik może, czy też nie może „bawić” się w piątki. Ja sam, mimo iż jestem magistrem teologii spotkałem się z różnymi opiniami w tym temacie i nie wiem, które są prawidłowe, a które nie. Ze względu na zamieszanie, i szacunek dla Tradycji uważam jednak, że w tej materii należy się trzymać starego prawa. Katolik nie umiejący pościć to taki sam absurd jak np. samochód bez kierownicy. Popatrzmy na muzułmanów, przez długi okres ramadanu (30 dni) nie jedzą nic od świtu do zmierzchu, a jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z nich uznał, iż jego religia „za dużo od niego wymaga”. Podobnie prawosławni, u których Wielki Post nadal jest okresem intensywnej pracy nad sobą. Niestety, większość naszych współwyznawców ma nie tylko problem z co piątkową wstrzemięźliwością, ale nawet dwa razy do roku, w Wielki Piątek i Środę Popielcową nie zachowuje, ścisłego postu (JEDEN posiłek do syta i EWENTUALNIE trochę pokarmu rano i wieczorem). Wypadałoby dodać, że spora część rzymskich katolików nie rozumie, czym ten ŚCISŁY post różni się od co piątkowego…

Jak mamy walczyć ze światem, jak mamy się opierać pokusom, które atakują nas z każdej strony, kiedy nie potrafimy zapanować nad swoim apetytem i chęcią „zabawy”?

Sprawa stosunków damsko-męskich: konkubinat, rozwody, stosunki przedmałżeńskie, antykoncepcja itp. Jeszcze kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat temu dwoje młodych (lub nie młodych) ludzi mieszkających ze sobą przed ślubem, czy nawet śpiących od czasu do czasu pod jednym dachem, wywoływało zgorszenie i komentarze. Aktualnie jest to normalne, a powiedzenie, iż nie „spało” się ze swoją żoną przed ślubem wywołuje zdziwienie i śmiech u – przecież zazwyczaj ochrzczonych i wychowanych po katolicku – młodych Polaków. Rozwody traktuje się jako rzecz najzwyklejszą w świecie, w wielu przypadkach mającą – podobno – przynosić ulgę rozwodzącym się osobom. ”Opinia publiczna” zgodnie twierdzi, że przecież Kościół co prawda się nie zgadza, ale „życie jest życiem”, „tak wyszło”, „lepiej dla wszystkich, żeby się rozeszli, a nie męczyli ze sobą”. Strach pomyśleć, co by było, gdyby taka mentalność panowała w czasach naszych dziadków… Ciekawe, jak wielu z nas miałoby łaskę być wychowywanym w normalnej rodzinie? Pomyślmy, jaki los taka mentalność szykuje naszym dzieciom i wnukom. Czy rozwód jest rozwiązaniem? W żadnym wypadku. Skrajne przypadki (mąż bijący żonę i dzieci itp.) można rozwiązać separacją. Nasze babki i dziadkowie także miewali różne chwile w małżeńskim pożyciu. Kłócili się, obrażali. A później godzili i jakoś nie słyszałem, żeby którykolwiek z nich żałował, że kilkadziesiąt lat temu „nie rozwiązał problemu” i „w przyjaźni” rozszedł się ze współmałżonkiem. Zresztą, abstrahując od argumentów „ludzkich” pamiętajmy, że w Obliczu Boga małżonkowie przysięgają sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. A Boga nie można lekceważyć.

Co smutne, dobra akcja billboardowa mająca przypomnieć Polakom, że „konkubinat to grzech” jest torpedowana przez bardzo aktywnych, publicystów i blogerów, rozpaczających, iż zamiast pokazać piękno małżeństwa promuje się przekaz „negatywny”. Moim zdaniem ci wszyscy krytycy nie rozumieją jednego: jesteśmy jak osioł stojący nad przepaścią. Mówienie, iż z drugiej strony jest piękna, zielona trawka może nie wystarczyć, aby zawrócić to zwierze ze złej drogi. Koniecznym jest ostrzeżenie, że trwanie w tym stanie dalej może skończyć się śmiercią. Najgorszą jaka istnieje, bo duchową, skazującą na wieczne potępienie.

Wiedza religijna i świadomość wyjątkowości własnej religii. „Bombardowanie” hasłami o tolerancji, konieczności szacunku dla odmienności, „wyborów” każdego człowieka itp. zaowocowało przekonaniem niemałej części katolików, iż „wszystkie religie są dobre”, „każdy ma swoją drogę do Boga”, „nikogo nie powinniśmy nawracać”. Przymus w kwestii religii nie jest rzeczą dobrą. Nie oznacza to jednak, że dobrym jest stawianie na równi rozmaitych fałszywych kultów lub wyznań powstałych na drodze odstępstwa na równi z prawdziwą, dającą zbawienia, świętą wiarą katolicką. Jeśli ktoś nadal wątpi w prawdziwość i wyjątkowość naszej religii to polecam zapoznać się z klasycznymi dziełami apologetycznymi.

Propaganda masońsko-żydowsko-protestancko-komunistyczna zdołała dokonać rzeczy niesamowitej: przekonała miliony katolików, że dzieje ich Kościoła to nieustanne pasmo prześladowań innych ludzi, głoszenie „ciemnoty”, walka z „nauką”, „postępem” itd. Kto słysząc dziś o Inkwizycji, Wyprawach Krzyżowych, czy Konkwiście nie poczuje się nieprzyjemnie i nie zacznie przepraszać, za – zazwyczaj wyssane z palca – grzechy swoich przodków w wierze? Tymczasem rzeczywistość jest bardzo odmienna od propagandy, którą stale serwują nam media, książki i tzw. „autorytety” a nawet (sic!) ludzie Kościoła. Święta Inkwizycja była bardzo dobrą i konieczną instytucją, która pomogła rozwinąć instytucje sądownictwa, ocaliła mnóstwo ludzi od śmierci, a przede wszystkim (i to powinno być dla nas najważniejsze) wiernie strzegła wiary katolickiej i apostolskiej. Wyprawy Krzyżowe swoje źródło miały w agresji… muzułmańskiej. Ich celem była obrona chrześcijan w Ziemi Świętej. Bez wątpienia nie jeden z uczestniczących w Krucjatach rycerzy dopuszczał się zła, czasem niechlubne incydenty miały charakter masowy. Czy oznacza to jednak, iż mamy się wstydzić za samą ideę Krucjat? Wydaje mi się, że nie. Ja w każdym razie nie zamierzam. Porównajmy, jak krwawo islam znaczył szlak swojej ekspansji. Konkwista: dzieło, które zdobyło dla Chrystusa miliony Indian. Kościół wspaniale rozwijał się na nowo odkrytych terenach, księża i zakonnicy bardzo poświęcali się dla miejscowej, często jeszcze nie dawno uczestniczącej w krwawych kultach, ludności. Świeccy przybywający do Ameryki nie zawsze mieli dobre intencje. Ale to właśnie Kościół bronił maluczkich i wstawiał się za nimi. Ciekawe, jak wyglądały by dzieje odkrywania i cywilizowania Nowego Świata, gdyby Kościół od początku nie był w nim obecny?

Proszę wybaczyć tę długą dygresję, ale myślę, że Polacy nie powinni być ignorantami w kwestii historii swojego Kościoła, a trzy powyższe kwestie to ciągły temat do oskarżeń.

Kończąc chciałem zauważyć, że religia katolicka nie jest – jak już dawno temu zauważył Roman Dmowski – dodatkiem do polskości. Nie jest także kulturową naleciałością, czy zbiorem zwyczajów przekazanych nam przez przodków, które mamy bezrefleksyjnie powtarzać gubiąc ich istotę. Katolicyzm to wiara, dla której musimy spalać się wewnętrznie. Ma ona przemieniać nasze życie, ubogacać je i zbliżać nas do Boga. Musimy walczyć z dziwnymi praktykami, które wymieniłem powyżej, a które spłycają naszą wiarę i narażają ją na erozję. Nie ulegajmy tłumom, nie wstydźmy się swojego „fanatyzmu”, inwestujmy w dobrą kulturę odrzucając antykatolickie gnioty, zadbajmy o katolicką formację dla siebie i naszych bliskich. Bądźmy „nietolerancyjni” wobec otaczającego nas zła. „Schodząc na ziemię” dodam za Sługą Bożym kardynałem Stefanem, Wyszyńskim, że: „albo Polska będzie katolicka, albo nie będzie jej wcale”.

Paweł Korzondkowski

Co robić i po co robić?

Что делать? Pytał 112. lat temu "towarzysz" Lenin. Na początku trzeciego Tysiąclecia te same pytanie zadajemy sobie my, tradycjonalistyczni narodowcy z Południa Polski. Zanim odpowiem na pytanie „co robić?”, postaram się napisać parę słów o tym, po co to wszystko „robić”.

Przyszło nam żyć w dziwnym świecie. Z jednej strony totalnie zdegenerowanym i zniszczonym przez ogrom rewolucji (przede wszystkim: r. nominalistyczną, protestancką, francuską, bolszewicką, seksualną, genderową) z drugiej pełnym ludzi, nadal myślących w „starym”, zdrowym stylu. Faktem jest istnienie mrocznych sił próbujących wyplenić ostatnie resztki Ładu w świecie i ludzkich duszach; faktem także jest, iż działanie te napotykają na silny opór. Ludzie „staroświeccy” nie chcą poddać się duchowi czasu, mimo to ten „duch” zdaje się być silniejszy od nich. Spora część naszych rodaków jest obojętna na wszelakie „spory światopoglądowe” zajmuje się różnymi wysokodochodowymi zajęciami (tzw. interesami), robieniem kariery i wiciem sobie wygodnego gniazdka „na tym łez padole”, jeszcze większa liczba Polaków ledwo wiążąc koniec z końcem, pracuje całymi dniami nierzadko na dwa etaty, a i tak nie jest w stanie nic odłożyć i zapewnić sobie solidnej bazy materialnej (choćby własnego mieszkania). Przyrost naturalny jest niski, odchodzenie od religii i narodowych tradycji staje się faktem, rozbicie więzi społecznych postępuje.

Pomimo tych faktów pragniemy innego świata, a przede wszystkim innej Polski. Chcemy żyć w kraju, w którym szanuje się własną historię, wspomina wielkie zwycięstwa (a nie tylko klęski!), pamięta o pradawnych tradycjach i zwyczajach. Chcemy państwa, które broni narodu przed różnymi wyzyskiwaczami, pozwala im rozwijać swoje talenty i uczciwie zarabiać pieniądze. Państwo, o które walczymy faworyzuje (tak, faworyzuje) rodzimych przedsiębiorców, ostrożnie zezwalając na działalność obcych podmiotów gospodarczych (szczególnie ogromnych korporacji), rozwija swój przemysł i nowoczesne technologie. Dba o obronność, zawiera mądre sojusze międzynarodowe. Potrzebujemy czystej przyrody, kwitnącego rolnictwa i zdrowej żywności. Nie ma miejsca na podziały między „Polską A” a „Polską B”; faworyzowania miast kosztem wsi, zgody na wyludnianie i upadek mniejszych miejscowości i wiosek. Pragniemy silnego, stanowczego i wpływowego Kościoła.

Wszystko, o czym wspomniałem powyżej zawiera się w trzech słowach: Tradycja – Region – Solidaryzm.

Aby urzeczywistnić te trzy słowa musimy:

- czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Kształcić się, organizować rozmaite prelekcje, spotkania, dyskusje. Pisać artykuły, książki i polemiki. Odkłamywać historię, przekazywać prawdę. Edukować, przede wszystkim młode pokolenia (od siebie samych zaczynając);

- poznawać swoje otoczenie, piękno przyrody, zabytki, a nawet własną genealogię. Musimy się „zakorzenić”, nie możemy być „nomadami” niezakotwiczonymi w swojej małej ojczyźnie. Górskie rajdy, przechadzki po okolicy, czy obozy survivalowe – tego potrzebujemy;

-organizować różne akcje w obronie likwidowanych zakładów, niszczonych przedsiębiorców, wyzyskiwanych pracowników, oszukanych najemców, niesłusznie eksmitowanych lokatorów. Musimy protestować przeciwko złym działaniom władz;

- bardzo ważne jest, abyśmy wreszcie stali się obecni w realnych strukturach władzy (samorządach, administracji itd.), nie chodzi o wchodzenie do partii i przyjmowanie demoliberalnej strategii. Musimy po prostu przejąć państwo w pełnym tego słowa znaczeniu. Warto skoncentrować się na resortach siłowych: policji i wojsku. Bez realnej obecności w służbach mundurowych nasza praca będzie bardzo utrudniona. Nie walczymy z państwem, walczymy o państwo;

-walczyć z propagowaniem różnych chorych idei. Nie możemy pozwalać na wchodzenie do szkół rozmaitych „seksedukatorów”, propagatorów genderyzmu, „tolerancji” itp. Dobre by było, aby sporo z nas stało się nauczycielami i propagowało prawą wizję świata wśród młodego pokolenia;

- nie możemy pozwolić na uczynienie z Polski multikulturowego „raju” w styli zachodnim. Nie chodzi o to, żeby w jakikolwiek sposób prześladować obecnych już u nas emigrantów, bądź wygłaszać peany o rzekomej wyższości rasy białej nad „brudasami”. Każda rasa i kultura ma swoją wartość. Nie oznacza to jednak, iż zupełnie inne kultury należy ze sobą mieszać. Etnopluralizm i tożsamościowość naszą drogą. Multi-kulti – stanowczo nie;

-dbać o osobiste uświęcenie – bez współpracy z łaską Bożą nic nie osiągniemy.

Naszym celem Wielka Polska Katolicka!

Paweł Korzondkowski

O kilku błędach wolnorynkowców

Obserwując różne dyskusje w temacie gospodarki na szeroko rozumianej prawicy (a więc w środowisku konserwatystów, narodowców, nacjonalistów, republikanów itd.) nie sposób nie zauważyć, że dziś bardzo trudno krytykować jakikolwiek aspekt kapitalizmu, uważając się jednocześnie za „prawicowca”. Być może trochę się w tej materii zmienia, ale jeszcze niedawno wszelkie „odchylenia” od zachwytów nad wolnym rynkiem (liberalizmem gospodarczym, kapitalizmem) natychmiast spotykały się z zarzutem propagowania socjalizmu, zaś wygłaszający te sądy byli uznawani za „lewaków”. W tym krótkim artykule pragnę zasygnalizować, iż można być zarówno człowiekiem prawicy, katolikiem jak i narodowcem, nie będąc przy tym bezkrytycznym apologetą wolnego rynku.

Faktem jest, że Kościół katolicki zawsze krytykował komunizm i socjalizm. Papież Pius XI poddał komunizm druzgocącej krytyce w swojej encyklice z 1937 roku zatytułowanej Divisi Redemptoris, kilkadziesiąt lat wcześniej Ojciec Święty Leon XIII w encyklice Rerum Novarum zauważył zgubne skutki postulatów socjalistów. Wypowiedzi i dokumenty hierarchów Kościoła piętnujące socjalizm i komunizm można by mnożyć. Faktem jest także, że Kościół opowiada się za wieloma postulatami „wolnorynkowców” takimi jak np. sprzeciw wobec zbyt dużej ingerencji państwa w gospodarkę, wolnością ludzkiej inicjatywy, itd. Nie mniej nie sposób nie zauważyć, że – przynajmniej dominujące – rozumienie wolnego rynku w niejednym aspekcie odbiega od katolickiego poglądu na gospodarkę. Poniżej ukażę te rozbieżności na czterech przykładach.

Po pierwsze: Odpowiedź na pytanie, czy gospodarką mają rządzić jedynie tzw. prawa rynku, czy też powinien istnieć nad nimi jakiś „czynnik kierowniczy”? Papież Pius XI w punkcie 88 encykliki Quadragesimo Anno zauważył:
Jak jedności społeczeństwa nie można opierać na walce klas społecznych, tak i właściwego ustroju gospodarczego nie można zostawić wolnej konkurencji. Stąd z nieskrępowania wolnej konkurencji wypłynęły, jak z zatrutego źródła, wszystkie błędy indywidualistycznej ekonomii, która w falach zapomnienia lub niewiedzy utopiwszy społeczny i moralny charakter życia gospodarczego sądziła, że władza państwowa winna mu zostawić zupełną niezależność i pełną swobodę pod pozorem, iż wolny rynek i wolna konkurencja stanowić ma rzekomo dla życia gospodarczego zasadę kierowniczą, regulująca o wiele doskonalej niż jakakolwiek świadoma ingerencja ludzka. Wolna konkurencja jednak – jakkolwiek w pewnych granicach słuszna i pożyteczna – nie może być kierowniczą zasadą życia gospodarczego i doświadczenie aż nadto potwierdziło tę prawdę, kiedy w życie wprowadzono zgubne postulaty indywidualistyczne.
Nieco dalej Ojciec Święty stwierdza, iż „zasadą kierowniczą” winna być: „sprawiedliwość społeczna” i „miłość społeczna”.

Po drugie: współcześni, polscy wolnorynkowcy ze wstrętem traktują każde wspomnienie o „sprawiedliwości społecznej”, uznając, iż coś takiego albo w ogóle w sensie ścisłym nie istnieje (tak pogląd zdaje się propagować Janusz Korwin Mikke), albo jest „lewackim” wymysłem. Jak można zauważyć w powyższym akapicie, Kościół, i to już wiele lat temu, posługiwał się tym pojęciem. Sprawiedliwość społeczna jest czymś dobrym, pożytecznym i dla prawidłowego funkcjonowania państwa koniecznym. Chcąc odpowiedzieć na pytanie czym jest sprawiedliwość społeczna można zacytować słowa wybitnego wadowickiego znawcy problematyki społecznej, księdza Jana Piwowarczyka:
przedmiotem sprawiedliwości społecznej jest prawo dobra społecznego, a podmiotem wszelki podmiot prawny od jednostki począwszy, poprzez prywatne stowarzyszenia i państwo, a na ludzkości kończąc. Do sprawiedliwości społecznej może więc apelować robotnik, gdy otrzymuje płacę zbyt niską i państwo, gdy obywatele nie płacą podatków, społeczność religijna, gdy państwo odbiera jej prawo do wolności sumienia lub wyznania, i naród, gdy drugi naród przy pomocy swego państwa nie pozwala mu na swobodny rozwój
(J. Piwowarczyk, Katolicka etyka społeczna, t. 1, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas” w Londynie, s. 66).

Po trzecie: rozumienie własności. Nie jest prawdą, że człowiek może zrobić ze swoją własnością, co mu się tylko podoba. Nie można np. dysponując ogromnym majątkiem przechodzić obojętnie obok biedy innych ludzi. Leon XIII wyjaśnia:
Posiadanie prywatne bogactw jest prawem człowieka (…) naturalnym, a korzystanie z tego prawa, szczególnie dla człowieka żyjącego wśród społeczeństwa, jest nie tylko dozwolone, ale także konieczne. (…) Kiedy już jednak uczyniło się zadość konieczności i przyzwoitości, wówczas dobra zbyteczne obrócić należy na rzecz potrzebujących
(Rerum Novarum, 19).Tego obowiązku – co papież wyjaśnia w dalszej części encykliki – nie można egzekwować prawem, nie mniej obowiązuje on katolików w sumieniu.

Po czwarte: swoboda zawierania umów. Kwestią często podnoszoną przez wolnorynkowców jest prawo do swobodnego zawierania umów. Tak więc – zdaniem zwolenników niczym nieskrępowanej konkurencji – nawet jeśli pracownik na mocy zawartej umowy otrzymuje płacę tak niską, że nie jest w stanie się za nią utrzymać, pracodawca nie wykracza przeciwko sprawiedliwości. Jak jednak zauważa cytowany powyżej papież Leon XIII:
Chociaż więc pracownik i pracodawca wolną z sobą zawrą umowę, a w szczególności ugodzą się co do wysokości płacy, mimo to jednak ponad ich wolą zawsze pozostanie do spełniania prawo sprawiedliwości naturalnej, ważniejsze i dawniejsze od wolnej woli układających się stron, które powiada, że płaca winna pracownikowi rządnemu i uczciwemu wystarczyć na utrzymanie życia. Jeśli zatem pracownik zmuszony koniecznością, albo skłoniony strachem przed gorszym nieszczęście, przyjmuje niekorzystne dla siebie warunku, które zresztą przyjmuje tylko pod przymusem, ponieważ mu je narzuca właściciel warsztatu lub w ogóle pracodawca, wtedy dokonuje się gwałt, przeciw któremu głos podnosi sprawiedliwość
(Rerum Novarum, 34).

Podsumowując chciałbym stwierdzić, iż na pewno gospodarka Wielkiej Polski nie może opierać się na skompromitowanych pomysłach socjalistów i komunistów. Nie może także ślepo kopiować rozwiązań proponowanych przez dogmatycznych liberałów. Naszą drogą jest solidaryzm społeczny, będący w sumie jednym z wariantów wolnego rynku (choćby dlatego, że dla solidarystów własność i oddanie pola inicjatywie prywatnej także jest ważne), aczkolwiek w nie jednym punkcie wchodzący w konflikt z dogmatycznym liberalizmem gospodarczym. Zarówno kolektywizm jak i indywidualizm to błędne ideologie. W obecnych czasach nietrudno być antykomunistą. Dużo trudniej walczyć z dogmatycznym liberalizmem.

Paweł Korzondkowski