Boskie życie, życie pełne łaski i prawdy zostało nam objawione i dane raz na zawsze w Chrystusie. I nie ma żadnego trwałego, owocnego życia, życia narodów i ludzi, które nie czerpałoby z tego Boskiego prażycia. Nie może nastąpić zjednoczenie Zachodu ani wspólnota dusz, jeśli motywy, tęsknoty i nadzieje ludzi nie będą pochodziły z tego boskiego źródła. Chrystus był i na zawsze pozostanie sercem ludzkości, jej prawdziwą i jedyną ojczyzną, gdzie jej dusza znajdzie odpocznienie. Taka jest nasza wiara: albo kultura Zachodu upadnie - a prorocy klęski są już wśród nas - albo odrodzi się w Tym, który jest naszym życiem. To życie Chrystusa może popłynąć jedynie przez Kościół, który Chrystus zbudował na Piotrze. Tylko temu Kościołowi złożono obietnicę, iż bramy piekielne go nie przemogą. On tylko posiada gwarancję trwałości, do niego tylko należy przyszłość. Tak jak Kościół, zachowując zwartą jedność i głosząc moc posłania Chrystusowego, dał wewnętrzną jedność i silną duszę średniowiecznemu światu narodów, jak zachował wzniosłość, czystość i wolność religii chrześcijańskiej w nieubłagalnej walce z prymitywnymi, pogańskimi instynktami i z wciąż odradzającym się dzikim imperializmem cesarzy, tak też obecnie tylko on jest w stanie wskazać - w sytuacji sporów, rozpadu i rozmycia wartości, zaskorupienia się Zachodu - ponownie jeden wzniosły cel i przywrócić Zachodowi twórcze i dynamiczne moce religijne, energię moralną i ożywiające napięcie. Tylko w Kościele na nowo mogą zostać zadzierzgnięte niegdyś zerwane nici z wielką, bogatą przeszłością, z której wyrosła nasza zachodnia cywilizacja. Czy patrzymy przed siebie, czy wstecz, widzimy, iż bez Kościoła Piotra nie będzie istniała wewnętrzna dynamiczna jedność i historia Zachodu urwie się. Zamiast niej pojawi się przypadkowe następstwo wydarzeń bez celu i sensu. Tak też dzieje się z każdym ciałem, z którego uchodzi dusza. My po prostu potrzebujemy tego Kościoła, aby móc żyć.
Przyznaję, że wiele osób tak tego nie postrzega. I wina leży nie tylko po ich stronie. Gdy mroczne chmury przesądów i nieporozumień przysłaniają nam jasny obraz naszego Kościoła, także my, katolicy, musimy wyznać: Mea culpa, mea maxima culpa. Niestety za taki stan rzeczy winę ponoszą także sami katolicy: to nasze niedoskonałości, słabości i grzechy są źródłem, z którego w dużej mierze wypływają ciemne chmury i zakrywają oblicze Oblubienicy Chrystusa. Gdy Bóg dopuścił, by odłączyły się od nas znaczne części Kościoła, które zawierały w sobie pełnię najwartościowszych, najszlachetniejszych sił, to ukarał tym samym nie tylko tych, co się odłączyli, lecz również nas samych. Ta kara, to karzące dopuszczenie, tak jak każde inne dopuszczenie zła, ma stać się dla nas upomnieniem, wezwaniem do nawrócenia. To poważny nakaz: Czyńcie pokutę. Musimy w sobie, subiektywnie, ukształtować tego ducha Jezusa, który zyskał obiektywny kształt w Kościele. Jest to przede wszystkim duch miłości i braterstwa, wierności i prawdy. I wtedy niechybnie Bóg, choć stanie się to po długiej wędrówce, w której dusza Zachodu doznała kryzysu, łaskawie zezwoli, iż znowu się odnajdziemy, że wewnętrzna duchowa wspólnota z Jezusem stanie się też wspólnotą zewnętrzną, jedną jedyną trzodą z jednym, jedynym pasterzem. Wówczas to wypełni się modlitwa Jezusa, którą przed śmiercią skierował do Ojca:
Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś ty mnie posłał (J 17, 20-21).
Cytat z książki Karla Adama pt. Natura katolicyzmu (tłum. Paweł Lisicki, Warszawa 1999, s. 91-91).